Kilka dni temu,kiedy panowały siarczyste mrozy,często zaglądałam do Tosi,czy aby nie jest jej zimno.Wszystko szczelnie pozamykałam.Naścieliłam słomą i założyłam świeży snopek siana.Wniosłam kawął sosnowego drewna ,aby mogła sobie ostrzyć różki.Lubi siedzieć na dużej skrzyni i obserwować świat za oknem.Kiedy weszłam ponownie do jej domku,Tosi nie było.Drzwi zamknięte.Wystraszyłam się,ale usłyszałam jak odzywa się z wybiegu.Spojrzałam w okno zobaczyłam do połowy wybitą szybę.Bałam się ,że się połamała i pokaleczyła.Kiedy otworzyłam drzwiczki,ochoczo wskoczyła do środka.Cieszyłam się,że jest cała.Zauważyłam ranę nad kopytkiem,była dość spora.Posprzątałam szkło i zaczęło się odkażanie i opatrywanie rany.Bolało ją ,bo zabierała nogę,ale w końcu udało się.Krew przestała wydostawać się z rany.Kiedy podnosiłam głowę,Tosia ubodła mnie w oko.Całe szczęście,że róg zatrzymał się na kości.Oko łzawiło i zaczęło puchnąć.Bolała mnie głowa,ale dało się wytrzymać.Po kilku dniach, rana nad kopytkiem ładnie się wysuszyła,a dziś wygląda naprawdę dobrze…..Tosia jest szalona i taka kochana.Uwielbia kiedy ją czyszczę,albo drapię pod bródką…Najważniejsze ,że nic poważnego się nie stało……jm
Dobrze,że był mróz i nie wdała się infekcja….jm