Po kilku dniach wewnętrznego spokoju,wyciszenia,popłakania sobie,zabieram się do pracy.Przyszły nowe siły,pomysły,zapachniało żonkilami i barwnymi prymulami.W koszu wylegują się nasiona przed wysianiem i kiełkowaniem wiosennym.Zajęcia wokalno-muzyczne ruszyły pełną parą,a teatralne stały się moim oczkiem w głowie.Zbieram materiały,myślę nad rekwizytami.Za tydzień będziemy robić kukiełki,maski.Dzieciaczki są twórcze z pokładami niespożytej energii.Wkrótce moi przyjaciele ze Szwajcarii dołączą do nas i zaczniemy robić gipsowe maski,to będzie dopiero przeżycie…..Czekają mnie jeszcze przedświąteczne jarmarki,na które muszę się wielkanocnie przygotować.Karty świąteczne już mam,jeszcze wianuszki,zdobienie jaj,lampiony,świece….Wena już zapukała w serducho,więc czas twórczo działać…W wolnych chwilach grabię,przycinam drzewa owocowe,sprzątam posesję i biegam polną ścieżką wśród pól,sycę się piękną parą łabędzi,która zamieszkała nad dużą polną kałużą i parą żurawi.Mogę na nie patrzeć bez przerwy ,na ich dystyngowane ruchy,spokój i miłość….A jeszcze te skowronki,balsam na duszę…….jm