Wczoraj rano zaprowadziłam kozę Tosię nad staw.Chciałam ,aby pasła się w cieniu i miała bujną trawkę.W domu posprzątałam,poprałam,przygotowałam jagody do słoików.Około południa,postanowilam pójść nad staw na pomost i zadzwonić do mojego kochanego przyjaciela i złożyć życzenia urodzinowe.Kiedy przechodzilam przez trawnik,zobaczyłam ,że Tosia jest dziwnie skręcona.Szyko pobiegłam i zobaczyłam ,że się dusi.Tosia obgryzła małe drzewko,a gałąź przedostała się przez obrożę.Kiedy Tosia się przemieszczała,gałąź skręcała się zaciskając obrożę wokół szyi.Brenda zaczęła szczekać i podgryazać kozę.Niewiele myśląc pobiegłam spritem uwiązać sukę,a potem jeszcze szybciej po nóż.Do Wiki krzyknęłam ,że Tosia się dusi.Kiedy przybiegłam,to obroża była juz tak zaciśnięta,że nie mogłam nawet pod nią włożyć palca,aby ją przeciąć.Wybrałam miejsce na karku i szybko zaczęłam ciąć.Nóż okazał się bardzo ostry i cała operacja trwała kilka sekund.Kiedy obroża z gałęzią opadła, Tosia nabrała powietrza i ciężko oddychała.Z Wiki starałyśmy się ją uspokoić,napoić.Byłam cała w szoku,że udalo się kozę uratować.Dobrze ,że kiedyś trenowałam biegi,dzięki temu szybko udało się pobiec po nóż i wrócić na czas.Potem zadzwoniłam do przyjaciela i podziękowałam,że właśnie dzisiaj miał urodziny,bo gdyby ich nie miał,nie przyszłabym nad staw i nie uratowałabym Tosi….Tosia czuje się dobrze,nawet obgryzła mi kapustę i gałąź z wiśniami….Jest kochanym zwierzaczkiem.Rozrabia i niszczy wszystko na swojej drodze,ale jak się dobrze pilnuje,to jest grzeczna.Dziś obgryzła główkę kapusty i gałąź wiśni,nie wspomnę o gałęzi winogronowej….Ale i tak jest samą słodyczą…jm