Kiedy wyszłam rano nakarmić psy i koty,uderzyło mnie przyjemne ciepło.Zapachniało lawendą,poziomkami i dzikimi czereśniami.Zapachniało jeszcze czymś,tym co przyprawia mnie o wakacyjną radość i rozanielenie.Zapachniało lipami,które rosną koło pałacu.Przypomniałam sobie ,że mam również lipę,która rośnie za stawem.Jest tam ściana nieskoszonej trawy,dzikich koprów ,pokrzyw i innego zielska.Wybrałam się tam w krótkich spodenkach,a na stopach klapeczki.Aby dojść do lipy musiałam pokonać 1,5 m wysokości gąszcz .Przygniatałam wysokie trawy i pokrzywy nogami parząc się niemiłosiernie.Trawy z kroplami porannej rosy smagały odsłonięte ciało.Wreszczie dotarłam na miejsce.Lipa jeszcze nie zakwitła,choć ma maleńkie kwiaty.Wracałam jeszcze nie przetartą drogą nad staw.Rosną tam bujne kopry ,a na nich ślimaczki małe i już dorosłe.Nad stawem rozgrzanym słońcem wdychałam zapach tararaków,kwiatów i traw….Mimo ,że byłam cała poparzona pokrzywami,to czułam w sercu radość niedoopisania.Dotykałam zmysłami całe piękno bujnej ,niczym nie dotkniętej roślinności,która kołysała się lekko na wietrze, przy wtórze rozkochanych żab i huczków…