Wiki wyzdrowiała,choć gorączka była wysoka 39,2st.Zadziałały stare sposoby.Zimne okłady,syrop z mniszka lekarskiego ,a przede wszystkim opieka mamusi,czyli moja.Mam nadzieję,że już jest po wichurach,które szalały nad domem i targały świerkami.Było nieciekawie i strasznie.Kiedy dzisiaj poszłam z psami nad staw,zobaczyłam połamane gałęzie i rozlewiska.Mam nadzieję,że po chłodach zacznie się porządne ocieplenie.Na klombach już przedzierają się narcyziątka,tulipaniątka,szafirki,rozzieleniły się bratki.Moje kociczki Lucy i Cony właśnie zasnęły na kanapie ,a kiedy przytuliłam się do ich puchatych łebków ,zamruczały leniwie.Wierzę ,że ich ciąże okażą się nieliczne,boję się mnóstwa kociątek.Z pracowni przyniosłam spakowane przed remontem ozdoby wielkanocne(baranki,kurki,pisanki,kraszanki,koguciki,papierowe krokusy).Przyniosłam konfitury z wiśni,kompoty z gruszek,jabłek,borówek,czereśni.Znalazłam przywiezione z Niemiec krowie dzwonki,stare lampy,świeczniki,drewniane rzeźby,wiklinowe koszyki.Lubię wyszukiwać dawno zapomniane rzeczy,czyścić je ,a potem ustawiać na właściwe miejsce.Dom staje się przytulniejszy i taki mój….A kiedy zagląda słońce,wszystko nabiera kolorów i elegancji….Może jutro również do mnie zajrzy i zapachnie wiosną brzemienną….jm