Dzień był taki w kratkę.Trochę słońca,trochę deszczu.Zrobiłam sobie kawę i usiadłam wygodnie na kanapie.Najchętniej położyłabym się i zasnęła.Kiedy tak rozmyślałam,usłyszałam jak coś uderzyło w szybę.Szybko wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam na schodach małą ptaszynkę.Leżała na boku i ciężko oddychała.Podniosłam małą gapę i dokładnie obejrzałam.Nie była zraniona.Na schodach była mała podeszczowa kałuża.Zanurzylam małą główkę w wodzie,zaczęła się otrząsać i stawała się coraz bardziej ożywiona.W domu czyściła już piórka i zbierała się do wyfrunięcia.Wyszłam z nią do sadu,posadziłam na dłoni i czekałam ,aż odfrunie.Wydała z siebie delikatny szczebiot,po chwili na starej śliwie pojawił się rodzic.Gapulka spojrzała na mnie bystrymi oczkami i pofrunęła na drzewo.Czyściła swoje piórka,coś sobie spiewała i dopiero po 10 minutach odfrunęła.Gapulka miała dużo szczęścia,gdyż na schodach przysypiał kot Tygrys i tylko moja szybka interwencja ocaliła jej życie.Kiedy dzisiaj w sadzie zbierałam jabłka,zobaczyłam gapulkową rodzinkę,która pięknie wyśpiewywała ptasie trele….jm