Był upalny dzień.Ogród,sad pulsowały od owadów,zapach przywoływał wspomnienia z wakacji.Oparłam się o stary,zmurszały, pochylony płot i chłonęłam całą sobą tę tętniącą życiem chwilę.W pewnym momencie usłyszałam delikatny chrzęst gałązek.Obejrzałam się i zobaczyłam moją małą sąsiadkę z kurczątkiem w dłoniach.Było to maleństwo od kury liliputki.Wzięłam tego piszczącego malucha.Patrzyło na mnie wystraszone.Za chwilę u jej stóp pojawiło się mnóstwo żółto-czarnych puchatych kaczuszek,zabawnie biegających za kaczą mamą.Kiedy oddawałam kurczątko dziewczynce,policzyłam zabawne piegi na jej spoconym nosku.Było ich siedemnaście,a uśmiech był szczerbalkowy….jm