Pomyślałam o pędzących koniach na tle jadącego pociągu.Kilka lat temu ,kiedy byłam w Niemczech zrobiłam takie zdjęcie.W wolnych chwilach chodziłam po malowniczym miasteczku,zaglądałam w wąskie uliczki obsadzone różami.Miałam swoje ulubione okno.Było ukryte w dzikim winie,w wietrzne dni delikatne wyfruwała z niego tiulowa firanka.Wydawało się, jakby ukrywali się tam kochankowie,którzy zatracili się w miłości.Na cichej uliczce wysadzanej kamieniami stał stary warsztat,a w nim, uroczy dziadek z długą brodą wyrabiał glinę,z której wyczarowywał misy,dzbany,donice.Kiedy siadałam na ławeczce pod kwiatami aromatycznych róż,wtulałam wzrok w garncarza,który niczego poza swoją pracą nie widział,w starszą panią zatopioną w wiklinowym fotelu czytającą pewnie romans,popijającą herbatkę z filiżanki w maleńkie różyczki,w okno,w dzikim winie wiecznych kochanków….,poczułam w sercu i duszy kojący spokój.Nic nie istniało,tylko ta chwila i rodzące się marzenia…Teraz sobie myślę,że te moje marzenia usłyszał Bóg,który sprawił,że się powolutku spełniają….jm