Wyszłam z psami na poranny spacer.Lekka zawieja śnieżna,przenikające zimno.Ubrałam się "wielowarstwowo",tak jak na narty….Zamarzł staw,więc szybko zrobiłam przeręble w kilku miejscach,zwracając uwagę na psy ,aby nie chodziły po lodzie.Na polach były w swoim żywiole,Brenda kopała w śniegu doły,Ares z Glutkiem ledwo radzili sobie z zaspami,ale dzielnie wyskakiwali z nich merdając ogonkami.W pewnym momencie zauważyłam wywiniętą kieszeń w kurtce ,w której był klucz do domu.Zamarłam!Przeszukałam wszystkie kieszenie i nic.Nie chciałam wpadać w panikę ,ale się nie udało.Wracając do domu obmyśliłam plan dziełania,że wybiję szybę na ganku,potem zabiję okno deskami,a wychodzić będę bocznym wyjściem.Poczułam ulgę,bo zabrzmiało to sensownie.Zaczęło wiać jeszcze bardziej.Rozglądałam się za kamieniem,albo kołkim ,którym wybiję szybę…Kiedy podeszłam do domu ,zobaczyłam ,że w drzwich jest duży,poniemiecki klucz.Byłam uratowana,a szczęście nie miało granic.Zaraz zagrzałam karmę psom,nakarmiłam kozę i kury i cała zadowolona wróciłam do domu na aromatyczną kawę słuchając jak wpiecu trzaskają wesoło iskierki…jm