Niedzielne spotkania…

Spotkałam moje "kochane zasmarkańce".Noski czerwone,ręce przemarznięte,jedna poparzona wrzątkiem.Mimo bólu uśmiechały się do mnie ,a na mszy siedziały tak cichutko.Zaprosiłam je do naszej świetlicy gdyby działo się w ich życiu coś złego, albo chciałyby pobawić się z innymi dziećmi,napić gorącej herbatki,zjeść kanapki…Spotkałam też kobietę,która gdzieś zgubiła swoje córeczki w czerwonych płaszczykach.Była taka wystraszona ,oczy pełne lęku.Powiedziałam jej ,aby poszła do kościoła,może tam będą.Po chwili uśmiechnięta prowadziła swoje małe "zguby"…Spotkałam znajomą,której syn przygotowujący się do I Komunii Świętej wrzeszczał pod kościołem na matkę,że tak długo musiał siedzieć w kościele.Odniosłam wrażenie,że mama przestraszyła się krzyków synka i ruszając z piskiem opon ,o mało nie przejechałaby  kobiety z dzieckiem….No cóż…..jm