Za oknem budził się dzień.Czwarta rano.Mama ,brat i ja z haczkami szliśmy na pegeerowskie buraczane pole.Plewiliśmy małe pastewne buraki( 1hektar).Aby praca sprawnie przebiegała,robiliśmy tzw.małe zajścia,czyli kawałek po kawałku.Powrót do domu o ósmej,śniadanie i do szkoły na Dzień Dziecka.Gry i zabawy do południa,poczęstunek i do domu.Potem haczkę na ramię i do wieczora w buraczanym polu…Ten Dzień Dziecka zapamiętałam najbardziej nie dlatego ,że był ciężki,ale dlatego ,że pomagaliśmy mamie w tak trudnej pracy.Nikt z nas się nie smucił,nawet odciski,które pękały na dłoniach,spalone od słońca plecy nie pozbawiały nas uśmiechu na zakurzonych twarzach.Byłam tam z mamą,rodzeństwem Darkiem ,Violą,Jarkiem.To był mój najpiękniejszy Dzień Dziecka,bo byliśmy wszyscy razem ,tacy prawdziwi,beztroscy,zwariowani……Kiedy dzisiejszego pranka odprowadzałam Wiki do szkoły,przypomniałam sobie ten mój dzień.Niezależnie od tego ile minęło lat i ile jeszcze minie,uśmiech dziecka będzie zawsze czymś wyjątkowo- pięknym,jedynym i niepowtarzalnym.Każdy i każda z nas na zawsze pozostanie dzieckiem,bo dziecko ,które jest w nas ,zostaje z nami na zawsze, mimo siwej brody,zmarszczek,choroby…Dziecięcej szczerości życzę wszystkim dużym dzieciakom.Kochajmy jak dzieci i uśmiechajmy się jak dzieci…jm