Bieg w moje serce…

Od dziecka nie potrafiłam wolno chodzić.Zawsze biegałam ,a to do wiejskiego sklepu,nad rzekę,na kościelną górkę.Na drodze do szkoły leżał duży kamień,aby przeskoczyć przez niego,trzeba było nabrać dużej prędkości.Niekiedy tych prób było kilka,gorzej było z poobijanymi nogami.Najszybciej przebiegałam ,tzw.miejsca dziecięcego stachu.Był to park,gdzie stała stara kaplica z ocynowanymi trumnami,mostek, pod którym leżała ludzka czaszka,głaz koło ,którego straszyło.Latem biegałam po płytkiej rzeczce.Pamiętam pstrągi mieniące się w słońcu,aromatyczne leśne maliny przeglądające się w lustrze wody….Pamiętam burzę z piorunami,biegłam wtedy do owczarni z licznym stadem owieczek,tak się o nie bałam,aby nie rozpierzchły się po lesie….Potem zaczęły się inne biegi:biegi przełajowe 3000km,na bieżni 800m,sztafeta4x100m.Nie stosowałam się jednak do wskazówek trenera,biegałam na tzw.żywioł.Start…meta….wygrana.Ale nie było w tym piękna.Ciężkie oddechy ,ból ,chrzęst żwiru pod kolcami,kurz,błoto,poranione nogi,przepychanki…..Zrezygnowałam z medali,dyplomów,uznania….Zachodziło słońce,ciepły wiatr owiewał twarz,a stopy ochładzały morskie fale.Biegłam wolno,potem szybciej i szybciej,woda tańczyła wokół moich nóg.Połyskujące fale ,pomarańcz słońca,zapach szmaragdowej wody i ja cała w jej kropelkach…. .Poczułam wolność i szczęście tej chwili,serce krzyczało,oczy uśmiechały się z zachwytu urzeczone tysiącem barw.To był najpiękniejszy bieg,bieg w moje serce…Podczas tego biegu, mogłam się zatrzymać i wziąść w dłonie zachodzące słońce…jm