Opowieści ze szklarni…

Lubiłam zaglądać do szklarni,szczególnie w deszczowe dni…Często spotykałam dziadka,który siedział sobie samotnie i palił fajkę.Przysiadałam wtedy cichutko,a on opowiadał o swoim dzieciństwie,pracy w ogrodzie u dziedzica P.Karskiego w Opatowie,o wojnie…Deszcz spływał po szybach,zapach pomidorów i ich smak,słowa ,łzy wzruszenia,uśmiech męskich ,błękitnych oczu.Patrzyłam na niego oczarowana,wtapiałam się w klimat tamtych czasów.Widziałam pałac ,ogrody,ludzi w czworakach,żniwa ,wykopki,biedę,ale też wiejskie potańcówki,niestworzone historie krążące po wsiach…Wczoraj pojechałam na wieś.Nie ma już tej szklarni,dziadek od dawna jest w domu Pana,ale pozostawił w nas, miłość do tego skrawka ziemi.Na miejscu dawnej szklarni posiałam złcienie,nagietki,miętę,nasturcję,maciejkę…Pamiętam jak pewnego wakacyjnego dnia ,poszłam do szklarni po pomidory,wcześniej zrobiłam sobie kilka kromek świeżego chleba z masłem.Dziadek często zrywał jeszcze niedojrzałe pomidory i wkładał je do doniczek,aby dojrzewały.Rozkoszą dla podniebienia był ten swieży chleb i pomidory.Obserwowałam pszczoły,trzmiele,szerszenie ,które były postrachem dla wszystkich domowników,ale najbardziej lubiłam obserwować wszystko to,co działo się na podwórzu…Pamiętam zupy owocowe mojej babci….kochani dziadkowie…jm