Był słoneczny,wakacyjny poranek.Musiałam jechać do drugiej
miejscowości rowerem po chleb.Było ciepło,ruch na drodze niewielki,
całą drogę śpiewałam.Powrót do domu,nie był już taki radosny.Jedna siatka
z chlebem po prawej stronie ,druga z zakupami po lewej."Chudzina "ze mnie
była i powrotna droga ,była nie lada trudnością..W pewnym momencie
z kierownicy zsunęła się siatka z zakupami i wjechałam na sam środek drogi,
prosto pod koła ciężarówki.Pisk opon,a ja stałam jak wryta i patrzyłam w
kabinę samochodu.Kierowca też patrzył na mnie i czas się zatrzymał.
Wyskoczył z samochodu , coś mowił,a ja stałam i cała się trzęsłam .
Pozbierał chleb ,zapytał tylko ,czy dam radę jechać .Nic nie mówiąc ,
podniosłam rower i wolno poszłam, prowadząc mój pojazd do domu.
Miałam wtedy 9 lat….Nie wyobrażam sobie ,abym wysłała swoje
dziecko po chleb do wsi, oddalonej o 5 km.To zdarzenie wspominam, jak
spotkanie małego skrzata z potężnym smokiem…Już nawet nie pamiętam,
czy opowiedziałam o tym zdarzeniu w domu,ale chyba nie,bo jeszcze kilka
razy,jeździłam tą drogą po chleb…jm