Wstałam kiedy budziło się słoneczko,
wypiłam kawę i pojechałam na wieś.
Tak pięknie kiedy rosa chłodzi bose stopy.
Praca w ogrodzie,z lasu dobiegają trele ptaszyn,
psy przeszczekują się nawzajem.
Z nieba promienie słońca głaszczą ciało,
kropelki potu lekko spływają po czole.
Zmęczenie pracą i upałem.
Wsiadam do samochodu,wiaterek owiewa twarz.
Muzyka sączy się taka wakacyjna ,rozmarzyłam się.
Widzę pięciu mężczyzn,jeden zagradza mi drogę,
są pijani i brudni,koszulki zakrwawione.
Zatrzymuję się,nie czuję bólu ani lęku,
tylko oni i ja,dookoła łany zbóż.
Słyszę ironiczne uśmiechy mężczyzn,jeden z nich
chce ,abym go podwiozła do innej wsi,
jest pijany i cały w tatuażach.
Powiedziałam z takim spokojem ,że jest pijany i go nie podwiozę,
nie podwiozę pana proszę mi wybaczyć ale nie….
Patrzył na mnie zdziwiony moim spokojem.
droga była wolna .
Ruszyłam i nie patrząc w lusterko pojechałam.
To było jak sen,ale pamiętam twarze mężczyzn i swój spokój.
Wierzyłam ,że nic nie może mi się stać,
tak bardzo wierzyłam….