Rano z dziećmi pojechałam w leśną głuszę.Przywitał nas kowboj Joe.Dziwny to był kowboj bo bardzo rozśpiewany ,ulubiona piosenka to piosenka o kaczuszce.Strzelaliśmy z wiatrówki,która nie strzelała i ujeżdżaliśmy anielsko ,spokojnego konia.Nawet udało nam się wypłukać trochę pozłacanych kamieni.Dzieci za złoto kupowały w marzeniach przede wszystkim komputery pod pachę(nie wiem co to za komputery ale one wiedziały).Potem było obrzucanie patykami i szyszkami,bujanie się na linie i śpiewanie kowbojskiej kaczuszki.A z nieba strumieniami lał się deszcz,cudownie było jechać w jego strugach na wozie drabiniastym a potem jeść pięknie upieczoną kiełbaskę w autobusie.Ale wszyscy byli szczęśliwi,dzieciom utkwił w pamięci zły kowboj Bill,który wyskoczył z zarośli na koniu ,który stanął dęba ,to była chwila grozy…Ale fajnie być dzieckiem choć na małą chwilę ,nie ważny deszcz,zimno.Najważniejsze były oczy tych maluchów i uśmiech,takie kochane zasmarkańce,rozbrykane i cudownie naiwne…One naprawdę wierzyły ,że to prawdziwe złoto…..